Przepraszam, że nie ma mnie dziś z wami; pracuję zagranicą. Wszystkich zgromadzonych serdecznie pozdrawiam.
W ostatnich miesiącach zjeździłam z filmem Zielona Granica kawał świata. Reakcję na film były wszędzie podobne: bardzo emocjonalne; dużo łez, pytań, prośby o wnioski, o konkluzję: co robić? Jak nie dopuścić do rezygnacji z człowieczeństwa? Jak radzić sobie z uzasadnionymi lękami przed zagrożeniem bezpieczeństwa, czy – jeszcze powszechniejszymi – przed utratą naszego komfortu. Film pomógł wielu w uświadomieniu sobie, że migracja jest jednym z najważniejszych wyzwań współczesnego świata a mimo to zarówno społeczeństwa jak i klasa polityczna bogatszego świata odwracają się od tego wyzwania; jakbyśmy naprawdę wierzyli, że jeśli wypchniemy (lub sprzedamy) migrantów i uchodźców poza granicę naszego kontynentu, problem zniknie i przestanie stawiać przed nami trudne dylematy. Zachowujemy się, jak gdybyśmy nie wiedzieli, że „twierdza Europa” eskaluje przyzwolenie na coraz bardziej brutalne metody, że zarówno Unia Europejska jak i poszczególne rządy zgadzają się na łamanie prawa i konwencji międzynarodowych przez służby, na przemoc i na lekceważenie najbardziej podstawowych praw człowieka, jeśli człowiekiem tym jest obcy; ktoś z innego kręgu kulturowego i o innym kolorze skóry.
Widzowie naszego filmu za granicą pytają mnie często, czy pokazana przez nas sytuacja zmieniła się po porażce nacjonalistycznego, populistycznego rządu Prawa i Sprawiedliwości. Ze smutkiem muszę skonstatować, że nie. Zmienił się trochę język; nie jest już otwarcie rasistowski, ale w pewnym sensie stał się bodajże bardziej zakłamany. Dalej używa się argumentu bezpieczeństwa granic by legalizować przemoc wobec tych migrantów, którzy znaleźli się na naszym terytorium, by legalizować nielegalne pushbacki, które skazują ich na tortury ze strony białoruskich służb, na zagrożenie zdrowia i życia, by kryminalizować aktywistów.
Jakby państwo nie było w stanie pogodzić obrony granic z humanitarnym traktowaniem ludzi, dążących do bezpieczniejszego świata, pragnących godnego życia.
Wszyscy rozumiemy jak ważna jest obrona naszych wschodnich granic w świetle narastającego konfliktu zbrojnego w Ukrainie i groźby rozszerzenia wojny.
Ale czy naprawdę, by ich bronić musimy zmuszać polskie służby mundurowe, by konkurowały w okrucieństwie z siepaczami Łukaszenki? Czy nie stać nas na zastosowanie zgodnych z konwencjami procedur? Czy nie stać nas na rzeczywistą politykę migracyjną? Czy taką polityką jest rozbieranie w styczniu ludzi do naga i przepychanie ich przez płot? Albo obkładanie tego płotu concertiną, na której ranią się migranci i zwierzęta?
Z pierwszej linii zostały wycofane najbardziej skompromitowane twarze z poprzedniego okresu: niesławna pani rzecznik, komendant główny Straży Granicznej. Zostali przesunięci na inne stanowiska, a ich następcy też nie mają czystego konta. Nikt nie poniósł odpowiedzialności za łamanie prawa, za śmierć i cierpienie niewinnych ludzi, cywilów. Trudno dostrzec jakościową zmianę w postępowaniu Straży.
Panie premierze, panie ministrze profesorze Duszczyk. Wasze słowa o „humanitarnych pushbackach” to czysta hipokryzja. Nie ma mowy o humanitarnych wywózkach, jeśli ich celem jest Białoruś Łukaszenki.
Z ezopowych wywiadów pana ministra zrozumiałam, że problem zniknie, kiedy uszczelni się granicę. Nie będzie ludzi w drodze na polskim terytorium, nie będzie pushbacków i trupów. Tyle, że jako specjalista od migracji musi pan wiedzieć, że to jest niemożliwe, że żadna bariera nie jest dość szczelna, by powstrzymać ludzi gotowych ryzykować życie, by dotrzeć do raju.
I rzeczywiście, po przerwie zimowych miesięcy, ruch na granicy się zwielokrotnił, znajomi aktywiści i mieszkańcy Podlasia donoszą mi, że dokonują dziennie po kilkanaście ratujących życie interwencji (pierwszą śmiertelną ofiarę macie, panowie, już na waszym koncie i sumieniu), w gruncie rzeczy, wasza „polityka migracyjna” doprowadziła do tego, że otworzyliśmy się na szantaż Łukaszenki; od jego planów zależy ilu uchodźców znajdzie się na naszej granicy, podobnie jak od kaprysu czy interesu tunezyjskiego dyktatora zależy kolejne odblokowanie migracyjnego korytarza na Lampeduzę.
Tymczasem zapominając o podstawowych wartościach powojennej Europy: demokracji, równości, solidarności, prawach człowieka, ryzykujemy, że twierdza, której bronimy zostanie pozbawiona treści, że w obronie naszej strefy komfortu upodabniamy się do tych polityków, którzy szerzą nacjonalistyczne, ksenofobiczne, rasistowskie ideologie i których nie chcemy dopuścić do władzy w Europie. I na końcu nie będziemy mieli ni tego bronionego komfortu ni wartości.
Agnieszka Holland